poniedziałek, 21 grudnia 2009

Wstęp



Kiedy bezustannie powraca do nas jakaś myśl, nie powinniśmy się przed nią wzbraniać. Pewnie jest myślą ważną. I wtedy, nie powinniśmy się wstydzić o niej mówić. Należy nawet o niej mówić nie tylko często i głośno, ale i wyraźnie. Jeżeli tak czynić będziemy, może się zdarzyć, że w końcu dojdziemy do jej sedna. I zrozumiemy, dlaczego tak do nas powraca. Z jaką wtedy samomiłością będziemy cieszyć się nią. Jak wielce nas ta radość może zbudować i uspokoić...
*
Stary Heraklit powiedział kiedyś, że nie ma powrotów. To jest ostateczna konkluzja jego filozofii. Przecież nie można drugi raz wejść do tej samej rzeki. Bo rzeka płynie, i wszystko płynie. Wszystko się zmienia. Ale ludzie myślą, że powroty są możliwe, chcą powracać. Tylko, czy powracają? Udając się w podróż kupują bilet „tam i z powrotem”; i kiedy nadchodzi czas na drugi etap podróży nie wiedzą(?), że ciągle jadą „tam”. Albowiem rzeka płynie i opuszczone miejsce nie będzie już takie samo jak kiedyś. Tak samo jak opuszczony dom nie jest już przecież taki jakim go pozostawiliśmy. Bo przecież w międzyczasie mogło przestać istnieć opuszczone miejsce. A nawet jeżeli ono istnieje, istnieje ów „dom”, to podczas naszej nieobecności mogło zdarzyć się „coś”. Co więcej, na pewno już „coś” się zdarzyło, bo byliśmy nieobecni.

Powrót jest zawsze próbą zakończenia naszej nieobecności „tam”, próbą połączoną z wiarą, że uda nam się to „tam” zastać takim, jakim go opuściliśmy. Ale to wiara bezzasadna. Dopóki jesteśmy w „tam”, żyje ono razem z nami. Jesteśmy wtedy zanurzeni w tej samej wodzie płynącej rzeki. „Tam” opuszczone rozpoczyna życie własnym życiem, a nasza nieobecność to nic innego, jak tylko niemożliwość życia „życiem tam”, to odebranie „tam” siebie. Nieobecność to utrata kontroli nad tym co się dzieje w „tam”. A rzeka płynie.

Jednocześnie „powrót” to zawsze także „droga do tam”. Droga Odyseusza do Ithaki. Mogą nam tę drogę zastępować przeszkody. One skutecznie przedłużają naszą wędrówkę, bowiem zabierają nam „nasz czas”. Niekiedy czynią to tak skutecznie, że dojście do zamierzonego celu jest już niemożliwe. I wtedy każde „miejsce-teraz” jest tylko miejscem w podróży – miejscem tymczasowym. I wtedy „powrót” może stać się obsesją, często przekazywaną z pokolenia na pokolenie...
Inna jest „droga do tam”, której unikamy. Opuszczone „tam” przyciąga nas, lecz to my wydłużamy naszą podróż, świadomie rezygnując „ze skrótów”. Wtedy sami wynajdujemy przeszkody, a te łatwe do pokonania przezywamy niepokonanymi. Czy nasze życie nie jest właśnie taką „drogą do tam”?
Ale nasza wędrówka od niebytu przed narodzeniem do niebytu po śmierci tylko wygląda na „powrót”. Nie powstajemy przecież „ex nihilo” i nie do końca umieramy. Na długo przed „naszym czasem” jesteśmy przecież w marzeniach rodziców, a po śmierci zostaje po nas pamięć, niekiedy coś jeszcze – dzieło. A z drugiej strony – jaki to „powrót” skoro i przed życiem i po życiu jesteśmy poza „naszym czasem”. I „przed” i „po” dla nas nie istnieje, nie ma nas w wodzie rzeki.
Prawdą jest, że we własnym życiu napotykamy opuszczone „tam”. Czasami jest to zrządzenie losu(?), często sami kierujemy tam swoje kroki. Ale mylimy się jeżeli mniemamy, że zastaniemy opuszczone „tam” takim jakim go pamiętamy. To niemożliwe. Rzeka płynie tylko       w jedną stronę, a wędrówki w czasie są właśnie niemożliwe. I kiedy jesteśmy „tam” drugi, kolejny raz, po prostu dane jest nam jego kolejne doświadczenie. Nic więcej. Nigdy bowiem nie będzie ono identyczne z tym, które było kiedyś.


Czyż nie znamy z autopsji tej oczywistości? To są przecież nasze podróże do rodzinnego domu, do ulubionych miejsc. To powtórne lektury, słuchanie muzyki raz jeszcze. To nasze zapatrzenie i zasłuchanie zapomnianym znajomym. To spotkanie z „pierwszą miłością” po latach...
Dobrze, gdy potrafimy zauważyć płynącą wodę i potrafimy zrozumieć niemożliwość „powrotu” do opuszczonego „tam”. Inaczej takie powtórne spotkania bolą.

Wszystko ma swój czas. Musimy się z tym zgodzić i pogodzić. Każda chwila, każda nowa sytuacja jest nieodwracalnym zamknięciem za sobą drzwi. I zamykamy je ustawicznie. A próby „powrotu” to tylko dobijanie się do tego co już jest za zatrzaśniętymi drzwiami; to pukanie „po-wrotach”, które nigdy się nie otworzą. I musimy to zrozumieć. Musimy pogodzić się z jednokrotnością naszej egzystencji. Z tym, że każda chwila, którą przeżywamy, to powtórne narodziny. Co więcej, musimy nauczyć się „umierać”, żeby móc „rodzić się” na nowo. Nie wolno więc nam „od-wracać się”, bo czeka nas niechybnie „słup soli”.
*
Mimo to nasza myśl „przykleja się” do tego, co się już zdarzyło. I taką pozostaje w naszej dyspozycji w każdej chwili; ta charakteryzująca ją inercja zezwala nam na odbywanie w myśli tych niemożliwych do spełnienia w inny sposób „powrotów”: do miejsc, osób, rzeczy, sytuacji... pozwala nam na dowolne wędrówki w czasie – inaczej niemożliwe. I skoro to prawda, skoro potrafimy po czasie „wracać” w ten sposób do czegoś za „zamkniętymi wrotami”, to bardzo ludzkie jest owo pragnienie powrotu – choćby tylko w tym celu, by żyć dalej wiarą, że gdybyśmy kiedyś zdecydowali inaczej, może bylibyśmy „gdzieś-indziej”, „gdzieś-lepiej”.

Bardzo trudno jest przytakiwać życiu. Rozumieć, że to co za nami trzeba całkowicie zaakceptować, aby żyć dalej bez bagażu „straconych okazji”. Jesteśmy właśnie tacy, jesteśmy sobą, tylko dlatego, że mamy taką a nie inną przeszłość. Trudno człowiekowi być kimś więcej niż człowiekiem.


(M.J. Gontarski, Lublin w październiku 1989r.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz